Proste rozumowanie, które przeprowadziłem w Oświęcimiu, że regułą niemiecką było niszczenie ludzi, regułą sowiecką wywożenie ludzi, doprowadziło do logicznego wniosku, że Katyń na tle rzeczywistości niemieckiej jest logiczny i w niej się harmonijnie mieści, na tle rzeczywistości rosyjskiej byłby wyjątkiem, jedynym zresztą.
8 sierpnia
Stanisław M. Jankowski, Ryszard Kotarba, Literaci a sprawa katyńska, Kraków 2003, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Święta Pierwszomajowe w Polsce, w Polsce wyzwolonej miały zawsze swój określony polityczny charakter. Każde z nich zamykało niejako okres poprzednich naszych walk, a zarazem wytyczało wskazania na rok najbliższy. Przypomnę je kolejno: w roku 1945 pierwsze święto Majowe po wyzwoleniu obchodziliśmy pod znakiem zwycięstwa w wielkiej walce narodów o demokrację i niepodległość, o zwycięstwo nad hitleryzmem […]. Rok 1946 – Pierwszy Maj – zamykał już okres wstępnych wysiłków budowania podstaw Polski Ludowej, a zarazem ostatecznej stabilizacji powojennego układu sił w skali międzynarodowej. […] Święto majowe mijało wówczas pod znakiem walki z siłami reakcji, które się okopały po lasach i przygotowywały kontratak na zdobycze demokracji ludowej. […] Manifestacja majowa stała się wielką mobilizacją mas do rozprawy z reakcją wewnętrzną, […] do wykorzenienia spod płaszczyka PSL mikołajczykowskiej obcej agentury. Wstępowaliśmy wówczas w okres kompanii wyborczej […]. To zwycięstwo wyborcze 19 stycznia 1947 r. świętowaliśmy 1 maja 1947 r. Nie osłabiając napięcia gotowości mas do dalszej walki z niedobitkami reakcji polskiej i wzmagając czujność na niebezpieczeństwo potęgującej się ofensywy reakcji międzynarodowej – zmierzaliśmy jednocześnie do uwypuklenia bieżących zadań gospodarczych w ramach bitwy o produkcję, o realizację planu 3-letniego, o złamanie fali spekulanckiej.
Warszawa, 3 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dostawaliśmy mnóstwo zaproszeń. Ponieważ coś wybrać muszę i na coś odpowiedzieć – więc wybrałam podwieczorek u Cyrankiewicza – „pożegnalny” dla wyjeżdżających tego dnia wieczorem aktorów tego tak bardzo złego teatru rosyjskiego.
Kiedyśmy wysiadali z taksówki, jednocześnie z nami wysiadła Elżunia Barszczewska. Po drodze przez dziedziniec do pałacu Rady Ministrów zgadało się o tym teatrze. Wyrażała wniebowzięte zachwyty. – „Chyba – rzekłam – udajecie wszyscy, że wam się to tak podobało. Przecież każdy nieuprzedzony człowiek musi przyznać, że to niedobry teatr, a tak złego i ordynarnego przedstawienia, zarówno co do gry aktorów, jak co do prostactwa i nudy samej sztuki, jak ta „Wiosna w Moskwie”, to dawno nie widziałam.” Elżunia się stropiła i powiedziała: „Tak, ale ten entuzjazm do sztuki, oni mają taki entuzjazm. U nas tego nie ma”. – „Entuzjazm dla sztuki w teatrze, to dobra gra – odpowiedziałam. – Inne formy entuzjazmu nie wchodzą tu w ogóle w rachubę.” [...]
Weszliśmy do hallu. Poza tym, że byłam tam kiedyś na początku tamtej niepodległości na jakimś zebraniu jakiegoś komitetu przy Radzie Ministrów (bodaj że jeszcze wtedy, kiedy prowadziłam referat „Robotnicy rolni” w Ministerstwie Rolnictwa) – mogę powiedzieć, że byłam tym razem jakby po raz pierwszy i w tym gmachu, i zwłaszcza na „podwieczorku” premiera. Cyrankiewicz też (którego nie lubię za płaszczenie się nad miarę i za wzięcie na siebie roli grabarza partii, która go wychowała) był pierwszym w ogóle premierem, jakiego rękę w mym życiu uścisnęłam. Stał bowiem w progu jednego z pokojów i witał gości razem z żoną, Andryczówną. Andryczówna wygląda daleko ładniej w cywilu niż na scenie.
Ale wracam do hallu. Od Stacha odebrał laskę i kapelusz bardzo stary o siwych wąsiskach woźny, pilnujący wieszaka „ministerialnego”, i który Stacha sam gestem do siebie zaprosił. Na pewno pamiętał wszystkie gabinety, które przez ten hall przedefilowały, a Stacha wziął za coś w rodzaju eks-prezydenta, sądząc po aparycji. […] Znalazłam się w towarzystwie Małyniczówny i Teresy Roszkowskiej i zostaliśmy przez te panie zapoznani z aktorem Chanowem, którego zauważyłam była w jednej z ról sztuki „Wiosna w Moskwie”. W bardzo niewdzięcznej nudnej roli wykazywał przynajmniej większe opanowanie ruchów, odrobinę dyskrecji i kultury – wszystko brakujące innym.[...] Chanow był najpierw oszołomiony, że widzi przed sobą aż trzy „znakomite” kobiety (każda bowiem z nas, trochę dla kawału, ot tak, rekomendowała dwie inne jako "wielkie" i niezrównane w swym rodzaju i tym podobne głupstwa) – „Tyle znakomitych kobiet – mówił – toż wy nas prześcigacie.” Snadź w Rosji nawet ludziom o siwiejących skroniach zdołano wmówić, że wszędzie poza Sowietami los kobiet jest upośledzony, a „wielkie kariery” dla nich niedostępne. Wdawszy się w rozmowę ze Stachem o Czechowie, Turgieniewie itd. ów Chanow wykazywał świetną znajomość tych autorów, a niektóre powiedzenia świadczyły o jego niezłej kulturze estetycznej w ogóle. Zdarzyło mu się w tej rozmowie powiedzieć (z okazji „Wiśniowego sadu”): „Tak – rzeczy ginące i przemijające mają zawsze jakieś rozrzewniające piękno”. Ciekawe, że z rozmowy o tych autorach nie skręcił bynajmniej i nie zdradzał w tym kierunku żadnej ochoty – na literaturę sowiecką. […] Najciekawsze, że ni słowem nie zapytał o nasze wrażenia z ich teatru.
Warszawa, ok. 5 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Na placu Teatralnym oślepiającym blaskiem zieje wejście do Sal Redutowych, co przypomina mi żywo dawne chwile, gdyśmy tymi samymi drzwiami wchodzili niegdyś na premiery Teatru Narodowego, Reduty, Teatru Nowego. Naprzeciwko – ruiny Ratusza, pod którymi leżą może jeszcze kości wiernych dzieci Warszawy, oświetlone purpurowymi reflektorami, robią wstrząsające wrażenie.
Wnętrza odnowione, jak wszystko teraz, skromnie, na biało. Wrażenie luksusu dają tylko czystość, piękne schody i śliczna dekoracja kwiatowa. Pod tym względem, pomimo zubożenia ogrodnictwa, skoczyliśmy o wspaniały krok estetyczny naprzód. Zamiast dawnych, pretensjonalnych tuj, anemicznych drzewek pomarańczowych i palm – brzegiem schodów i ścian istne chodniki i dywany kwiatów sezonu, w danej chwili – prymulek – dziesiątki tysięcy prymulek, podkreślających żywą barwą liliowo-amarantową delikatne zielenie paprotek i asparagusów. Na rozległym, miękko wysłanym przejściu z pierwszego na drugie piętro ustawiło się w równym rzędzie Prezydium Rady Miejskiej teraz zwanej Narodową, żeby to upodobnić do Rosji (choć w Rosji „Narodnyj sowiet” nie znaczy „narodowa rada”, lecz „ludowa”). Na czele Albrecht drobny, bardzo młodo wyglądający człowiek, po prostu chłopiec, o dosyć ładnej, a nawet sympatycznej twarzy. Ci panowie witali przechodzących mimo gości podaniem ręki, podczas kiedy drugą wskazywali uprzejmie drogę na drugie piętro. Od razu w szatni spotkałam się z Elżunią Barszczewską, Iwaszkiewiczem i Dobraczyńskim. Był też z nimi Godik, świetny aktor, ale mało sympatyczny człowiek, a przynajmniej nie mający nic z właściwej Żydom życzliwej uprzejmości. W salach recepcyjnych ustawiono mnóstwo stołów, a na nich mnóstwo dobrego „żarcia” na zimno. Indyki, szynki, mięsiwa, sałatki, galarety, sosy różnych rodzajów, torty, czekoladki, pieczywo, masło; wina (tylko krajowe, owocowe) i wódki w bardzo umiarkowanych ilościach. Stałam jakiś czas na wprost drzwi wejściowych i na skutek tego witało się ze mną wiele dzisiejszych znakomitości. Pierwszą z nich był Cyrankiewicz z Andryczówną, potem witał się ze mną jakiś starszy jegomość, nieduży, pulchny, o dość ozdobnych rysach twarzy, wyglądający na starego doktora lub muzyka. Był w towarzystwie mało powabnej starszej damy, która także się ze mną przywitała. Zapytałam Elżunię, kto to taki. Okazało się, że nie rozpoznałam „zwierzyny” (Proust). Był to ni mniej, ni więcej tylko Jakub Berman, jeden z głównych dziś wielkorządców Polski. Towarzystwo, w którego pobliżu się znalazłam, to byli głównie aktorzy. [...]
Przy stole, gdzie stanęłam, odżywiał się Kulczyński, z którym przez chwilę rozmawiałam. Był bardzo przejęty kongresem: „To już nie jest propaganda” – powtórzył kilkakrotnie. – „To jest jedyny prawdziwy parlament świata”. Takie zdanie, jak i zdanie Piotra Nenniego: „Obrońcy pokoju to szóste mocarstwo świata” – powtarzane są często przez ludzi kongresu. Rozmawiając z Kulczyńskim spostrzegłam, że od sąsiedniego stołu kiwają ku mnie euforycznie Parandowscy. Przecisnęłam się do nich. Byli rozochoceni i zachwyceni kongresem. „To zupełnie inny poziom niż we Wrocławiu” – powiedział Parandowski. Jedli i pili, aż im się uszy trzęsły.
Na takich przyjęciach zachodzi zjawisko dla mnie szczególnie wstrętne – oto wszyscy podkradają, zwłaszcza papierosy i owoce. Nawet Elżunia skłoniła Kreczmara, by dla Wyrzyka „zwędził” pudełko kongresowych papierosów z gołębiem, Parandowska chwytała i papierosy, i owoce, i twierdząc, że na tym polega świetna zabawa, nawet mnie siłą wepchnęła do kieszeni gruszkę, którą później cichaczem położyłam na jakimś stole.
Wyszłam w końcu parę minut po dziewiątej i piechotą dobrnęłam do postoju taksówek przy Karowej. Dziwne wrażenie robiła zupełna pustka ulic po tym gwarnym różnojęzycznym tłumie. Tylko z rzadka pojedynczy przechodzień, choć to była jeszcze jak na wielkie miasto „dziecinna” godzina. Bawiły się tylko pieszczochy losu i historii. Masy już spały ciężkim snem po ciężkich robotach, do których znowu się zerwą przed ciężkim świtem. Niesamowite wrażenie robił pomnik Mickiewicza – oświetlony jakimś trupim zielonawym blaskiem, istne widmo z „Dziadów”. Mijając pomnik, mimo woli powtarzałam słowa: „I sprzyjam ludziom – z daleka od ludzi”.
Warszawa, 18 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Premier Rządu RP Józef Cyrankiewicz gościł w Pałacu Wilanowskim 500 dziewczynek i chłopców. Dzieci górników śląskich, włókniarek łódzkich, dzieci z Ziem Zachodnich i Białostoczyzny, z pięknych gór polskich i z Wybrzeża, z polskich miast i wsi, burzą żywiołowych oklasków i śpiewem witają Premiera, który w imieniu Rządu i własnym serdecznie pozdrawia swoich miłych gości. […] Stary, piękny park wypełnia się radosnym gwarem. Mali goście Premiera otaczają go jak również obecnych na przyjęciu przedstawicieli najwyższych władz państwowych i czołowych działaczy politycznych i społecznych. Dzieci z zapałem opowiadają o swym życiu i nauce, w której osiągają tak dobre postępy. […] Po podwieczorku do zmroku trwa wesoła zabawa, którą urozmaicają występy zespołu pieśni i tańca Wojska Polskiego, występu artystów cyrkowych oraz dziecięcych amatorskich zespołów tanecznych i wokalnych. Obdarowana upominkami dziatwa opuszcza pod opieką swoich wychowawców Park Wilanowski, dzieląc się bogatymi wrażeniami dnia.
Warszawa, 1 czerwca
„Trybuna Ludu”, 2 czerwca 1951, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dar ten [Pałac Kultury i Nauki] to piękny symbol braterskiej pomocy, jakiej stale we wszystkich dziedzinach życia doznaje Polska Ludowa ze strony Związku Radzieckiego. [...] Szczególne ciepło i znaczenie tego daru dla narodu polskiego polega na tym, że jest to pomoc Związku Radzieckiego w zatarciu śladów strasznych zniszczeń i okaleczeń naszej ukochanej Warszawy, zadanych jej przez zbirów hitlerowskich, którzy chcieli Warszawę zmieść z powierzchni ziemi.
6 kwietnia
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
[...] pojechaliśmy na owo przyjęcie do Rady Ministrów. [...]
Modzelewski, który zna tam wszystkie kąty, żeglował „od tarasu”. Taras jest olbrzymi z feerycznym widokiem na ogród pałacowy od strony Wisły. Monumentalne schody w blasku lamp i cały pod nimi ogród również suto się świecił – żarówki festonami; wszędzie pod drzewami także stoły z przyjęciem. Miałam wrażenie, że jestem gdzieś w Paryżu czy Londynie w wielkiej restauracji dla... cudzoziemców. Prawie można było zapomnieć, że kraj jest nieszczęśliwy – i coż to za kontrast z tymi setkami tysięcy ludzi wystającymi godzinami w ogonkach dla zdobycia kawałka mięsa. Na tarasie - stoły dla high life’u. Tu już nie brakło ni noży, ni widelców, tu już nie stało się, lecz siedziało na krzesłach dosyć wspaniałych [...]. W jakiejś chwili tego przyjęcia usiadł przy mnie młodo jeszcze i bardzo sympatycznie wyglądający pan i powiedział: „No, cóż, proszę pani. Już teraz będzie w porządku z tym okienkiem?” – „Z jakim okienkiem?” – „No, z tą historią widoku przed pani oknem? Nie zburzymy tego domu.” – „Aha, pan słyszał ten mój kawałek w radiu?” – „Bo pani nie wie – powiada ów jegomość. – Bo ja jestem właśnie ten Sigalin, co buduje to MDM i w ogóle...” [...]
Były przy tym stole różne toasty, a najwięcej – na cześć architektów i budowniczych Warszawy, który wypiłam na ręce Sigalina, tym bardziej że dostał i nagrodę państwową z wysokim orderem.
W jednym z toastów pito na cześć literatury – zdaje się, że Ochab wzniósł ten toast. „To w pani ręce pijemy ten toast” –powiedziała pani Natalia. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, aż tu suną do mnie premier i prezydent z kielichami. Cyrankiewicz mówi: „Za pomyślność pani przyszłych dzieł”. Ja jak niemądra: „We mnie to już takie małe można pokładać nadzieje”. Na co premier: „O nie, przeciwnie”. Zdjęła mnie złość, że tak osłabła moja twórczość i że tak mało mogę dać tej nowej Polsce, która mimo wszystkie błędy, zbrodnie i grzechy – z pierworodnym: zależności od Moskwy – wydaje mi się jakaś bardzo interesująca i ważna. Jak łatwo jednak ująć mnie, rozbroić i wziąć na lep uprzejmości! Próżność?!
Warszawa, 22 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Dzieci z Pałacu Młodzieży ze Stalinogrodu wręczają towarzyszowi [Bolesławowi] Bierutowi album. Inne dzieci patrzą z zazdrością. One nie przygotowały albumu. Ale nagle wpada im inna myśl. Przynoszą towarzyszowi Bierutowi pomarańcz. Po prostu pomarańcz. Trzymają ją na talerzyku: chcą ją zjeść wspólnie z towarzyszem Bierutem na znak przywiązania, wierności, miłości, przyjaźni. Towarzysz Bierut dzieli na cząstki złoty, soczysty owoc. To pomarańcza przyjaźni. […] Gra orkiestra. Pięknie tańczą dzieci: lekko, powabnie, trochę jeszcze niewprawnie. W przerwach wszyscy siadają na podłodze i śpiewają piosenki harcerskie. Potem tworzy się wielkie koło. Wśród dzieci, trzymając je za ręce idą towarzysze Bierut, [Józef] Cyrankiewicz i [Kazimierz] Mijal. Wielki taneczny korowód kroczy przez salę, rozłamuje się na dwie części, łączy się i znów rozchodzi…
Warszawa, ok. 7 stycznia
„Sztandar Młodych”, 7 stycznia 1954, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Rano wstałem o godzinie dziesiątej i poszedłem do Rady Państwa na uroczystość dekoracji Solskiego. […] Szedłem pieszo do Sejmu, gdzie obok znajduje się teraz Rada Państwa. Punkt dwunasta zjawił się Solski. Są goście zagraniczni. […] Solski dostał Order Budowniczego Polski Ludowej. Najwyższe odznaczenie. Trzyma się doskonale. Dekorował go Zawadzki w asyście Cyrankiewicza i Bermana. […]
Wieczorem jubileusz. Bardzo uroczyście. Zaczęła orkiestra Filharmonii pod dyrekcją Rowickiego uwerturą z Halki. Potem czwarty akt Zemsty. Okropne widowisko. Dopiero teraz pokazało się, jakie to podłe przedstawienie. […] Solski grał zupełnie przyzwoicie. […] Okropnie jest w tym naszym teatrze. Wszystko się robi, żeby było jak najgorzej. Jakieś naprawdę tumany rządzą.
Po Zemście odegrała orkiestra mazura ze Strasznego dworu, a potem uroczystość jubileuszowa. Ze SPATiFu przemawia Brydek, ja jestem drugim delegatem. Najpierw przemawiał Sokorski, potem Brydek. Po przemówieniu Brydka przypiąłem Solskiemu odznakę SPATiFu. Potem zaczęły się sypać przemówienia. Nie chciało mi się stać na scenie, więc poszedłem na widownię. Najefektowniej przemawiał Łukianow, który na zakończenie klęknął przed Solskim. Zrobił to bardzo dobrze, po aktorsku. […] Bardzo mile mówiła madame Valentine Tessier – Francuzka. Solski odpowiedział znakomicie. Zakończył okrzykiem: niech żyje braterstwo między narodami, niech żyje pokój. Robiło to duże wrażenie. Niektórzy płakali. Przecie to stuletni człowiek.
Warszawa, 5 czerwca 1954
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
O godzinie dwudziestej poszliśmy do Prezydium Rady Ministrów na przyjęcie z okazji Teatru Małego. Prezydent Bierut jak i premier Cyrankiewicz bardzo nas z Elżunią honorowali. Siedzieliśmy razem przy stole. Oprócz nas byli przy stole Paszenna, Gogolewa, Turczaninowa, Zubow, Cariow, Szatrowa, Michajłow ambasador z żoną, Ochab – jednym słowem sami najpoważniejsi. Dużo rozmawiałem z Cariowem, z prezydentem Bierutem, z Turczaninową. Po wyjściu gospodarzy rozpoczęła się zabawa na dobre. Orkiestra grała, poszliśmy w tany. Tańczyliśmy mazura. Tańczył Cariow, tańczył Annienkow. W ogóle szał. Gdzieś koło dwunastej w nocy rozeszliśmy się. Spacerkiem wróciliśmy do domu. Bardzo przyjemny wieczór.
Warszawa, 19 sierpnia
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Wczoraj przyznano mi nagrodę państwową I stopnia „za całokształt twórczości”. Mnie! – to megalomania. Przyznano wieleset nagród. Ich lista obejmuje całą kolumnę „Życia Warszawy”, drukowaną petitem. To już na nikim nie robi wrażenia, a i pieniądze się zdewaluowały. Ale w związku z nagrodą dostałam mnóstwo zaproszeń: na otwarcie Pałacu Kultury, na akademię w nim, na defiladę, na przyjęcie w Prezydium Rady Ministrów etc.
Na nic z tych rzeczy nie poszłam, ale coś mnie podkusiło, żeby iść do Prezydium Rady Ministrów. Jako poznanie dzisiejszego „świata” to było warte pójścia, jako przeżycie osobiste to był koszmar.
Byłam już parę razy na takich przyjęciach, ale zabierali mnie wtedy Modzelewscy, a jako znający tam wszystkie chody prowadzili mnie zawsze do głównego ołtarza. Byłam więc w najparadniejszej części takich zebrań, gdzie stoły zapełnione były wyszukanymi smakołykami, panie w wieczorowych toaletach etc. Tym razem pojechałam taksówką, czym, jak się okazało, na oficjalne święta w Polsce Ludowej przybywać się nie godzi. Już przy kościele Wizytek milicja zaczęła nas zatrzymywać, krzycząc brutalnie do kierowcy: „Zawracaj zaraz, pókiś cały” itp. Daremne były próby wyjaśnienia, że jadę na przyjęcie do premiera. Jeszcze chwilę posuwaliśmy się ogromną kolejką wspaniałych limuzyn, wreszcie musiałam wysiąść, bo mój kierowca, coraz ordynarniej traktowany, trząsł się ze strachu, że mu odbiorą prawo jazdy. Doszłam piechotą. Chociaż przyszłam punktualnie o wpół do dziewiątej, jak było w zaproszeniu, apartamenty pałacu były już pełne nieprzebranej ciżby, ludzie utkani jak wojłok. Stałam w tłumie spłoszona, prawie przerażona, nie widząc ani jednej znajomej gęby. Wreszcie pierwsza - wprawdzie trzy razy tylko w życiu widziana, ale zawsze trochę znajoma gęba Ozgi-Michalskiego. Odetchnęłam, bo to straszne być w takim obcym tłumie. Staliśmy jeszcze chwilę - raptem usłyszałam dźwięki hymnu narodowego. Spocony lud rozpękł się na dwie połowy, a wąską ścieżką przedefilowali rząd i partia [...] - sami cywilni [...]. Panujący w takich wypadkach uśmiechają się do poddanych, jakoś w ogóle zaznaczają powitanie gości. Ci szli jak skazańcy z oczyma utkwionymi w ziemię albo martwo przed siebie.
Ozga-Michalski był w towarzystwie owej głównej ubiaczki od kultury, Brystigerowej, którą mi przedstawił, plotąc coś o owej akcji „amnestyjnej” w stosunku do emigrantów. Zapamiętałam, że Brystigerowa, kiedy kroczyli przedstawiciele rządu, powiedziała: „Cóż za liturgia”.
Warszawa, 23 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wobec rosnącego nasilenia nastrojów antysowieckich wszyscy politycy prześcigają się teraz w podkreślaniu sojuszu ze Związkiem Radzieckim. To jest istotnie konieczność polityczna, ale słuchać tego niemiło, bo Rosja od 1939 robiła wszystko co mogła, żeby ją znielubiano. A mówił o niezłomności tego sojuszu i Gomułka dzisiaj przed Pałacem Kultury, i Cyrankiewicz w swym expose o sytuacji, i stary poseł Drobnerl w sejmie. Okazało się przy tym – powiedziane expressis verbis przez Gomułkę i Cyrankiewicza – że wojska radzieckie bynajmniej nie wycofują się z Polski, lecz tylko solennie obiecały, że w ciągu dwu dni cofną stacjonujące w Polsce jednostki do ich baz (Legnica i Szczecin), czyli że przestaną po prostu bezpośrednio zagrażać Warszawie. Cały dzień jestem jak nieprzytomna z zamętu tych wszystkich spraw.
Warszawa, 25 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Komitet Centralny naszej Partii, cała nasza Partia, cały naród polski z największym bólem i głębokim niepokojem słucha tragicznych wieści dochodzących z Waszego kraju. Jesteśmy wstrząśnięci rozlewem krwi bratniej i pożogą, która niszczy Waszą stolicę. Dlatego prosimy Was o przekazanie naszym braciom węgierskim – członkom WPP, całej węgierskiej klasie robotniczej – całemu narodowi węgierskiemu, tak nam serdecznie bliskiemu, nastepującego apelu.
Bracia Węgrzy!
W tych tragicznych dla Was dniach uważamy, że nie wolno nam milczeć. Od stuleci łączy nasze narody wspólne umiłowanie wolności. Walczyliśmy o nią ramie przy ramieniu w zeszłym stuleciu przeciw zaborczym monarchom. Walczyliśmy o nią lat temu dwanaście przeciw hitlerowskiemu faszyzmowi, przeciwko rodzinnym obszarnikom i fabrykantom. I nawet w ostatnich dniach równocześnie i solidarnie, Wy i my, podjęliśmy walkę o socjalistyczną demokratyzację w naszych krajach, o równość i suwerenność w stosunkach między państwami socjalistycznymi.
To wszystko daje nam prawo zwrócenia się do Was z gorącym wezwaniem.
Bracia Węgrzy!
Zaprzestańcie rozlewu krwi bratniej!
Znamy program Rządu Jedności Narodowej Węgier, program demokracji socjalistycznej, poprawy bytu, tworzenia Rad Robotniczych, pełnej suwerenności narodowej, wycofania wojsk radzieckich z Węgier i oparcia przyjaźni ze Związkiem Radzieckim na leninowskich zasadach równości.
Dalecy jesteśmy od wtrącania się w Wasze sprawy wewnętrzne. Sądzimy jednak, że program ten odpowiada interesom narodu węgierskiego i całego obozu pokoju. Wydaje nam się, że z tym programem zgodzić się mogą wszyscy patrioci węgierscy, również ci, którzy są dziś po drugiej stronie barykady.
Myślimy, że program Rządu Jedności Narodowej Węgier odrzucić mogą tylko ci, którzy by chcieli zawrócić Węgry z drogi socjalizmu.
Apelujemy szczególnie gorąco do węgierskiej klasy robotniczej, na której spoczywa główna odpowiedzialność za losy kraju, aby broniła władzy ludowej i socjalizmu, aby broniła drogiej Wam i nam jedności obozu socjalizmu na wspólnych Wam i nam zasadach równości i suwerenności wszystkich krajów.
Bracia Węgrzy!
Wy i my jesteśmy po tej samej stronie, po stronie wolności i socjalizmu. Wołamy do Was: dość krwi, dość zniszczeń, dość walki bratobójczej. Niechaj pokój zapanuje na Węgrzech, pokój i jedność narodu, tak Wam niezbędna dla realizacji szerokiego programu demokratyzacji, postępu i socjalizmu, który wysunął Wasz Rząd Jedności Narodowej.
Komitet Centralny Władysław Gomułka
I Sekretarz KC PZPR
Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej
Józef Cyrankiewicz
Członek Biura Politycznego KC PZPR
Prezes Rady Ministrów PRL
Warszawa, 28 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Węgierski Rewolucyjny Rząd Robotniczo-Chłopski wyraża swoje podziękowanie za braterską pomoc, którą Rząd PRL przez dostarczenie energii elektrycznej i węgla przyczynił się do zaopatrzenia w energię elektryczną ludności w obecnej ciężkiej sytuacji WRL.
Równocześnie pragnąłbym poinformować tow. Prezesa o tym, że w wyniku znanych wydarzeń węgierskie górnictwo jeszcze daleko nie jest w tej sytuacji, aby w najbardziej nawet minimalnej mierze mogło zaopatrzyć nasze siłownie w węgiel potrzebny dla zapewnienia energii elektrycznej dla ludności i zakładów użyteczności publicznej. W wyniku tego, mimo otrzymania od krajów zaprzyjaźnionych pomocy w energii elektrycznej, obecnie jeszcze nie tylko, że nie możemy postawić do dyspozycji tej energii dla uruchomienia przemysłu, lecz w okresie największego przeciążenia zmuszeni jesteśmy co dzień nieznacznie ograniczać i wyłączać światło dla ludności celem podtrzymania równowagi w systemie energetycznym. Ze względu na to, że na podstawie zbadania przez odpowiednie fachowe organa sytuacji węgierskiego górnictwa, w najbliższej przyszłości nie można oczekiwać istotnej poprawy, ponieważ wzrost produkcji idzie w tak powolnym tempie, że jeszcze nawet nie uniemożliwia szybkiego zlikwidowania tych ograniczeń. Węgierski Rew[olucyjny] Rząd Rob[otniczo]-Chłopski zwraca się do Rządu PRL z prośbą, aby swoją dotychczasową pomoc w zaopatrzeniu w energię elektryczną w dalszym ciągu również utrzymał z niezmienną siłą 15.12.56 roku. W przeciwnym razie trzeba byłoby się liczyć z wielkim ograniczeniem energii elektrycznej dla węgierskiej ludności oraz z trudnościami w zaopatrzeniu ludności w gaz i wodę, co jeszcze bardziej niż dotychczas utrudniałoby normalizację życia i uruchomienie produkcji przemysłowej.
O pomoc prosimy do 15 stycznia 57 roku w nadziei, że Rząd PRL uwzględni naszą prośbę o pomoc w trudnej sytuacji Węgier.
Tow. Premierze, Waszej przychylnej odpowiedzi oczekuję.
Z towarzyskim pozdrowieniem
Kadar Janos
Prezes Rady Min. Rew. Rządu Rob.-Chłopskiego
Budapeszt, 8 grudnia
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Pogoda okropna, dokoła woda i błoto – szara opona chmur – ani minuty – nie już słońca, ale choćby „przejaśnienia”. Czuję, że Anna jest znudzona i zasępiona. Mówię: „Może zaprosimy Terleckich?”. Charakterystyczna odpowiedź: „Poproś. Przynajmniej będzie pozór życia”. Natychmiast zatelefonowałam – i nie ma to jak młodzi. Telefon o jedenastej – już o pierwszej byli u nas na świątecznym śniadaniu. I było z nimi przyjemnie. Terlecki, Odojewski i inni młodzi pracują w radiu. Otóż z KC przyszła do Radia instrukcja, aby pisarze, którzy podpisali list do Cyrankiewicza, nie byli czytani w Radiu, aby skreślić ich słuchowiska, występy etc. Na razie wyłączeni z tej listy „proskrypcyjnej” są Parandowski, i... Dygat.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Gdy przybyłem na posiedzenie, odczułem od razu jakieś nienaturalne ożywienie w Sejmie, mnóstwo nieznanych twarzy w kuluarach, galerie też wypełnione jakąś publicznością, specjalnie widać dobraną, bo tym razem przepustki zarezerwowano wyłącznie dla Prezydium Sejmu. Już nienormalnie burzliwe i hałaśliwe oklaski, jakie zabrzmiały po przemówieniu Cyrankiewicza odpowiadającego na naszą interpelację, oklaski, które rozległy się tym razem nie tylko z ław poselskich, ale i z galerii (choć było to zawsze niedopuszczalne) — dały nam odczuć, że uczestniczymy w jakimś widowisku nadzwyczajnym i starannie przygotowanym.
Warszawa, 10 kwietnia
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Największą szkodę swobodzie kultury w Polsce wyrządzili właśnie ci, którzy [...] wykazali, że wyżej stawiają swoje małe politykierskie ambicje niż interesy literatury i sztuki, niż rzeczywiste interesy kraju. Teraz będą zbierać tego konsekwencje. Posłowie Koła Poselskiego „Znak” przyłączyli się do tej gry przez swoją interpelację, która wcześniej, niż trafiła do rąk adresata, stała się rodzajem odezwy zachęcającej do działania prowodyrów zajść i wichrzycieli.
Warszawa, 10 kwietnia
Źródła do dziejów Polski w XIX i XX wieku, t. 6, cz. 2: Lata 1956–1989, wybór tekstów źródłowych Adam Koseski, Józef Ryszard Szaflik, Romuald Turkowski, Pułtusk 2004.
Gomułka:
[...] Breżniew proponuje zastanowić się, jakie kroki należy podjąć i czy nie należy wprowadzić wojska do Czechosłowacji. W tym wypadku potrzebny byłby udział chociażby symbolicznie jednostek polskich. Marsz. Jakubowski otrzymał polecenie, aby po zakończeniu manewrów nie opuszczał terenu Czechosłowacji. Ma tam ok. 4 pułki i 400 czołgów. Na razie prowadzi zabawę w ciuciubabkę, tłumaczy Czechom, ze nie może się wycofywać, gdyż musi remontować sprzęt. Są wypadki prowokacji w kontaktach z wojskami czechosłowackimi. Czesi twierdzą, że manewry są sprzeczne z ustaleniami ze strona radziecką. Obawiają się, że wojska radzieckie nie zechcą wyjść.
[...]
Gierek:
[...] Nie wierzę, żeby kierownictwo KPCz dało sobie samo radę. (Gomułka: Oni nawet sami nie chcą!) Liczebność Partii jest pozorna. W zebraniach bierze udział 20-30% członków partii. Częste są wypadki zastraszania członków Partii, pisanie anonimów itp.
Powinniśmy być za wprowadzeniem wojsk, również polskich, z tym że nasze jednostki nie powinny wchodzić do Zaolzia, raczej gdzieś dalej na Zachód.
Gomułka:
Nie wiadomo, jakie stanowisko zajmą radzieccy. Mówiłem Breżniewowi, że niezbędne jest wprowadzenie wojsk, ale on twierdzi, że sprawa jeszcze jest otwarta.
Jeszcze trwa faza „papierkowa” (listy, narady itp.) [...].
Dla radzieckich jest obecnie problem wyboru: kiedy i jak?
Reakcja w Czechosłowacji zdobyła już określone pozycje i walczy o dalsze. Zbliżający się Zjazd KPCz będzie zjazdem likwidacji Partii i przekształcenia jej w partię socjaldemokratyczną. W nowym statucie mają być zabezpieczone demokratyczne prawa mniejszości, likwidacja centralizmu demokratycznego itd. Potem maja być rozpisane wybory do parlamentu. Jest to proces stopniowego, ewolucyjnego przekształcenia CSRS w republikę burżuazyjną.
Radzieccy mogli interweniować wcześniej, póki był Novotny, który mógł zażądać wprowadzenia wojsk. Teraz nie ma takich sił, które zażądają wprowadzenia wojsk. Musi dojść do rozłamu w partii, aby jej część zwróciła się o pomoc. Musi dojść w Partii do walki wewnętrznej, może wokół obecności obcych wojsk? Ale nie można wykluczyć, że wszyscy będą przeciwni wejściu wojsk. Co zrobimy wówczas?
[...]
Radzieccy robią to wszystko w rękawiczkach. Gdyby to zależało od nas, to już bym ich dawno złamał.
[...]
Możemy radzieckim powiedzieć, że wprowadzimy nasze wojska, bo tu idzie o nasze bezpieczeństwo. Do diabła z suwerennością! Jeśli zaś nie chcą, to niech ustępują dalej. Tam są teraz ludzie zastraszeni, wielu popełniło samobójstwo.
[...]
Najmniej podoba mi się, aby wojska polskie wchodziły razem z wojskami radzieckimi. Całe odium spadnie wówczas na Polskę. Chyba, żeby wówczas uczestniczyli też Węgrzy.
Cyrankiewicz:
Oczywiście, wejście wojsk radzieckich, to inna sprawa niż kiedy wejdą wojska nasze, NRD, Węgry itd.
Gierek:
Nie można wykluczyć, że może tam dojść do walk, terroru, kontrrewolucji.
Warszawa, 4 lipca
Archiwum Akt Nowych — zespół KC PZPR.
Z okazji 50. rocznicy odrodzenia Polski ciągle widujemy w telewizji naszych rządców. [...]
Punktem kulminacyjnym była akademia w Lublinie, a w niej, czytane oczywiście, przemówienie Cyrana, trwające 110 minut (obliczyliśmy z Zygmuntem [Mycielskim]). Zaczął od stwierdzenia, że Polska obecna jest suwerenna, niepodległa i co kto chce, potem zrobił wykład 50-lecia historii, pomijając oczywiście wszystko, co mu niewygodne, a więc Piłsudskiego (tylko parę kwaśnych wzmianek), Bitwę Warszawską, pakt o nieagresji Becka z Rosją, pakt Ribbentrop–Mołotow, wywózkę Polaków z Ziem Wschodnich, Katyń, Powstanie Warszawskie etc., etc., za to główne siły społeczne to oczywiście SDKPiL (paru Żydów na krzyż), KPP (dwa mandaty w pierwszym Sejmie) i PPR — żadnego AK w czasie okupacji w ogóle nie było. Olbrzymia sala z powagą wysłuchała tych bajęd, potem „Mazowsze” śpiewało pieśni rewolucyjne i ludowe. Tyle że Cyrano przyznał, iż Polska międzywojenna odegrała olbrzymią rolę, i wspomniał pozytywnie paru jej polityków (Wł[adysław] Grabski, Kwiatkowski, Poniatowski). Ale w sumie niewesołe to: „a cierpliwa publika łyka i łyka” — no, bo cóż ma robić, jak nic już nie wie i nie pamięta.
Sopot, 8 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Z okazji pięćdziesiątej rocznicy odrodzenia Polski ciągle widujemy w telewizji naszych rządców (przypomina mi to, że we Francji Dyrektoriatu określano dyrektorów jako „pięć małp”). Zaczęło się od spotkania z olimpijczykami: Cyrano przemówił do nich czytając mowę z kartki, odpowiadała mu – również z kartki – Irena Kirszensztajn-Szewińska. O Jezu, oni nam sport obrzydzą!
Punktem kulminacyjnym była akademia w Lublinie, a w niej, czytane oczywiście, przemówienie Cyrana, trwające 110 minut (obliczyliśmy z Zygmuntem). Zaczął od stwierdzenia, że Polska obecna jest suwerenna, niepodległą i co kto chce, potem zrobił wykład 50-lecia historii pomijając oczywiście wszystko co mu niewygodne, a więc Piłsudskiego (tylko parę kwaśnych wzmianek), Bitwę Warszawską, pakt o nieagresji Becka z Rosją, pakt Ribbentrop-Mołotow, wywózkę Polaków z Ziem Wschodnich, Katyń, Powstanie Warszawskie etc., etc., za to główne siły społeczne to oczywiście SDKPiL (paru Żydów na krzyż), KPP (dwa mandaty w pierwszym Sejmie) i PPR – żadnego AK w czasie okupacji w ogóle nie było. Olbrzymia sala z powagą wysłuchała tych bajęd, potem „Mazowsze” śpiewało pieśni rewolucyjne i ludowe. […]
Moczara w Lublinie nie było, były za to różne święte widma: Berling, Żytomierski etc. Moczarek przemawiał za to w Warszawie ma akademii październikowej – też schematycznie i nieciekawie.
Sopot, 8 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
[...] pracy nie podejmuje 570 osób, żądając usunięcia ze stanowiska Tow[arzysza] J[ózefa] Cyrankiewicza, zaprzestania pomocy Wietnamowi i Zjednoczonej Republice Arabskiej, ukarania winnych dopuszczenia do krytycznej sytuacji gospodarczej, a także żądając podwyżki płac lub obniżki cen na mięso. Ponadto wysuwane są żądania o ukaranie osób, które wydały rozkaz strzel[ania] w Gdańsku.
Łódź, 15 lutego
Strajki łódzkie w lutym 1971. Geneza, przebieg i reakcje wladz, wybór, wstęp i opracowanie Ewa Mianowska, Krzysztof Tylski, Warszawa–Łódź 2008.